Current track

Title

Artist

Background

Moja droga pod K2

Written by on 16/03/2023

Magia tkwi w słowie, a także w obrazie i w dźwięku.
Magia tkwi w człowieku.

Ale przecież każde, nawet małe dziecko wie, że magia tkwi także w kapeluszu, z którego iluzjonista wyciąga królika.
I moglibyśmy się tu długo pobawić w jakieś zaklęcia, i próbować zaczarować świat, tak żeby był podobny do tego z naszych marzeń.
Magia jednak dzieje się także każdego dnia, na naszych oczach, wystarczy popatrzyć głębiej, bardziej uważnie, żeby doświadczyć szeroko pojętych cudów.
Ponoć właśnie po to m.in. ludzie jeżdżą w góry, żeby doświadczać głębi przeżyć, popatrzeć wyraźniej, a potem zaczarować rzeczywistość widzianym obrazem.
Tak więc i my wyruszyłyśmy na szlak. Zaczarowane magią gór i historią Karakorum. Tym razem za cel postawiłyśmy sobie bazę pod K2.
Już na początku roku 2022 zapisałyśmy się na wyjazd do Pakistanu organizowany przez Magdę Jończyk, która od blisko 10 lat chodzi z grupami trekkingowymi po Himalajach i Karakorum.
Grupę piechurów stanowili rodacy z Polski, a także kilkoro Polaków mieszkających w Toronto (w tym nasza dzielna koleżanka Mariola), dziewczyna z Chicago, pewna Azjatka, Justynka no i ja. Wszystkich razem nazbierała nas się spora grupka, która mozolnie przez niemalże dwa tygodnie przemierzała lodowiec Baltoro.

 


Cała wyprawa swój początek bierze w Islamabadzie, skąd wyruszymy po naszą przygodę.
Pakistan wita nas okropną wilgotnością i wysoką temperaturą, pomimo, że docieramy do tego kraju w środku nocy. W hotelu obsługa częstuje nas zmrożonym sokiem mango. Uśmiecham się widząc oszronione szklanki. Przecież tak zaczyna się każde spotkanie z Górami Wysokimi, takim właśnie powitaniem hotelowym, które w mojej głowie zaczyna wyrastać na swego rodzaju obrządek. Na półce w głowie przypiszę go od tego momentu, do wypraw górskich.
Główną organizatorkę – Magdę i pakistańskiego przewodnika Karima poznajemy już na lotnisku. Witają nas szerokimi uśmiechami i kwiatami. Powitanie godne zdobywców, a przecież my nawet jeszcze nie ustawiliśmy się na linii startu.
Takie przywitanie trochę onieśmiela.
Rano poznajemy resztę przesympatycznej grupy. Jesteśmy trochę sobą onieśmieleni, trochę speszeni.

Tego dnia zwiedzamy jeden z największych meczetów Azji Południowej, meczet Króla Fajsala znajdujący się u stóp wzgórza Margala.
Później zwiedzamy jeszcze Pakistan Monument czyli pomnik narodowy, który jest symbolem jedności narodowej. Okolice przyległe do pomnika to tereny parkowe, licznie oblegane przez mieszkańców miasta, których ulubionym zajęciem jest piknikowanie.
Dzień był męczący, głównie przez wysoką temperaturę. Szkoda, że nie można zmagazynować ciepła w sobie, tak bardzo przydałoby się w dalszej podroży, która rozpoczyna się już następnego dnia.
Kierunek – Skardu, miasto legenda. To właśnie stąd wyruszają wszystkie wysokogórskie ekspedycje, wyprawy wspinaczkowe i górskie trekkingi, takie jak nasza. O Skardu czytałyśmy we wspomnieniach znanych Himalaistów i w górskich przewodnikach.

Zanim jednak tam dotrzemy minie klika długich dni, bowiem do Skardu podążać będziemy jeepami, przemierzając legendarną Karakorum Highway. To najwyżej położona na świecie droga betonowa, która łączy Chiny i Pakistan w paśmie górskim Karakorum, przechodząc przez przełęcz Khunjerab na wysokości 4733 m n.p.m. Zwana jest także ósmym cudem świata, ze względu na wysokie wzniesienia i trudne warunki, w których została wybudowana. Karakorum Highway to także jedna z wielu ścieżek legendarnego Jedwabnego Szlaku.

Gdy myślimy o pakistańskich, górskich drogach to oczywiście przed oczami stają nam olbrzymie boldery i urwiska. Niebezpieczne obsunięcia skalne i wijące się w dole rzeki. Jednak jest jeszcze jeden element, który czyni te drogi niezwykłymi. To barwne, brzęczące, zjawiskowe ciężarówki. Kierowcy do ich wystroju podchodzą bardzo serio, niczego nie pozostawiając przypadkowi. Ozdabianiem ciężarówek zajmują się tu wyspecjalizowane firmy, które według określonych wzorów i wytycznych, na specjalne zamówienie, malują, oklejają, grawerują i ozdabiają dzwonkami auta. Takie zdobienia w warsztacie kosztować mogą nawet ponad $1000 US. Poprzez swój bajkowy wygląd i dzwoneczki ciężarówki te zyskały sobie rozgłos w całym świecie i określenie „ jingel truks”.

Na pierwszą taką ciężarówkę rzucamy się wszyscy jak na małpę przygodnie spotkaną w centrum Katmandu – zjawisko. Każdy chce mieć zdjęcie, najlepiej kilka lub całą serię. Oczywiście po jakimś czasie przyzwyczajamy się do barwnych trucków i już tylko te naprawdę bardzo stare i bardzo kolorowe robią na nas wrażenie.

Suniemy niespiesznie przez rejon Giligit-Baltistan spiesznie zresztą się nie da, robiąc zdjęcia co piękniejszym górom i wzniesieniom. Wszystko zachwyca. Droga jest tak malownicza, że każdy chce siedzieć przy oknie. Najlepiej ma Justyna. Ona, ze względu na wymagający organizm, zawsze siedzi obok kierowcy, ale nawet Ci poupychani wewnątrz aut, mają rozległe możliwości widokowe.

Pierwszym naszym przystankiem jest Chilas. Miasto położone nad Indusem. Tę rzekę podziwiać będziemy jeszcze wielokrotnie, a w Skardu zamoczymy w niej nogi.

Kilka kilometrów za miastem mamy okazję podziwiać petroglify, czyli buddyjskie dzieła sztuki naskalnej. Rzeźby pozostawili różni najeźdźcy, kupcy i pielgrzymi przechodzący szlakiem handlowym, a także miejscowi. Najwcześniejsze daty sięgają między 5000 a 1000 lat pne. Patrząc na precyzyjnie wydłubane wizerunki Buddy i wzory ozdabiające postać, wprost nie można uwierzyć, że to tak odległa i prastara sztuka. Niestety wszędzie są głupi ludzie, którzy w tym miejscu, na skałach z petroglifami domalowali swoje trzy grosze, niszcząc, po części to co trwało od wieków.

Natchnieni sztuką ruszyliśmy dalej, napawając się pięknem przyrody. Bezkres widoków prawie się nie kończył. Upojeni górskim pięknem trwamy w przeświadczeniu, że nic nie jest w stanie zmącić tego znakomitego dnia. Jednak w pewnym momencie, zatrzymani jesteśmy na tzw check post. Chodzą plotki, że przystanek trwać będzie 5 godzin, ale nikt w te pogłoski nie chce uwierzyć. 5 godzin na rozżarzonym słońcem pustkowiu wydaje się wiecznością.

Niestety pomimo starań zarówno Magdy jak i Karima, czekamy na otwarcie drogi wiele godzin. Zakaz przejazdu wiązał się z obchodzonym w okolicznych wioskach i na naszej trasie, trwającym wiele dni świętem Ashura. Święto to upamiętnia śmierć imama Husajna, wnuka proroka Mahometa, który zginął w bitwie pod Karbalą. Dla szyitów to najważniejsze święto. Z tej okazji urządzają widowiska pasyjne odtwarzające śmierć imama. W czasie świątecznych procesji gromady mężczyzn, czasem dzieci, biczują się do krwi.

Chcąc zagwarantować spokój wiernym, na czas procesji zamykane są drogi.

Szyici świętują, a my uczymy się trudnej sztuki cierpliwości, która przyda nam się jeszcze nie jeden raz.

Kolejny dzień to pierwszy górski marsz i spotkanie z Nagą Góra czyli z Nanga Parbat (8126M). To jeden z najtrudniejszych do zdobycia wierzchołków górskich na świecie, zresztą każdy kolejny ośmiotysięcznik, jaki zobaczymy w czasie tej podróży zalicza się do tej grupy. Wszyscy cieszymy się na to wyjście. Kilka dni samochodowej podróży, choć piękne, znużyło nas troszeczkę. Spacer do bazy pod Nangę zajmuje kilka godzin. Idziemy w pełnym słońcu, jednak przy lodowcu, który oddziela nas od góry, zachodzi słońce i robi się po górsku zimno.

To pierwszy lodowiec w naszej podróży i pierwszy ośmiotysięcznik, zachwyt jest więc niezmierny, tym bardziej, że góra piękna, surowa, lekko ośnieżona. Podziwiamy ją od strony flanki Rupal. To najwyższa ściana tego ośmiotysięcznika, uznawana za najwyższą ścianę na świecie (około 4,5 km)

Tu, na skalistych brzegach szczytu Nangi w 2018 roku zginął Tomasz Mackiewicz.

Natomiast pierwsze polskie wejście na te górę datuje się na rok 1985, kiedy w lipcu 5 osobowa ekipa pokonywała drogę właśnie od strony Rupal. Ostatecznie czworo członków ekipy dotarło na szczyt: Zygmunt Andrzej Heinrich, Jerzy Kukuczka, Sławomir Łobodziński i Meksykańczyk Carlos Carsolio. Ostatni członek ekipy Piotr Kalmus niestety zginął zmieciony lawiną.

W dolinie, u podnóża Nanga Parbat znajduje się kamień z tabliczką, upamiętniający Piotra Kalmusa. Odnajdujemy ten głaz, który jak będziecie schodzić w dół od strony Rupol, znajduje się po prawej stronie, tak około stu metrów od bazy. Nie ciężko znaleźć, wystarczy przejrzeć te największe głazy i już jesteście.

Oddajemy cześć Panu Piotrowi patrząc się na niezwykłą ścianę Nangi, która wydaje się nie do zdobycia.

Można powiedzieć, że Himalaje w Pakistanie mamy zaliczone. Na Nangę spoglądać będziemy jeszcze przez jakiś czas, bowiem sam wierzchołek widoczny jest z podwórka motelu, w którym się zatrzymaliśmy.

Cała opowieść na blogu Agaty: KLIKNIJ TU

Continue reading

Next post

PODCAST #12


Thumbnail
Previous post

PODCAST #11


Thumbnail
Current track

Title

Artist

Background